piątek, 30 sierpnia 2013
niedziela, 25 sierpnia 2013
Paleta cieni Gosh
Szukając uniwersalnej palety cieni, która umożliwiłaby
stworzenie zarówno dziennego jak i wieczorowego makijażu w różnych wariantach kolorystycznych, po
przeanalizowaniu dostępnych na rynku produktów, zdecydowałam się na paletę Gosh.
Paleta zawiera 22 cienie. Kolory są matowe, perłowe i takie z malutkimi
drobinkami. Cienie dobrze się nakładają, nie osypują się, mają przyjemną kremowo–pudrową konsystencję. Kolory są dość mocno napigmentowane, nałożone na bazę
są bardziej intensywne. Podoba mi się zestawienie kolorystyczne palety, kolory
są fajnie dobrane i nie ma takich, których nie używam (a zazwyczaj z paletami
jest tak, że jest kilka kolorów, które pozostają zupełnie nietknięte, podczas
gdy inne zostały całkowicie zużyte). Mieszane uczucia mam tylko co do
intensywnego turkusu, ten ale też czasem się przydaje. Makijaż wykonany cieniami z
paletki jest bardzo trwały a same cienie nie rolują się w załamaniu powieki. Cienie
są wydajne, paletkę mam już od jakiegoś czasu i wykonałam nią całkiem sporo
makijaży a w żadnym z cieni nie prześwituje jeszcze dno (chociaż cienie są naprawdę
malutkie – wielkości pięciogroszówki). Sama kasetka jest bardzo ładna i
solidnie wykonana. Paletę można kupić na allegro za ok. 80 zł., co nie jest
wygórowaną ceną jak za taką ilość, dobrej jakości cieni.
czwartek, 22 sierpnia 2013
Moje sposoby na piękne włosy
Bardzo często ktoś zadaje mi pytanie co robię z włosami, że
są takie zdrowe i zadbane, dlatego dzisiaj będzie trochę o mojej pielęgnacji
włosów. Na wstępie muszę napisać, że nie jestem żadną włosomaniaczką i mam
ogromne problemy ze systematycznością stosowania wszelkich zabiegów
kosmetycznych, podobnie jest też z moimi włosami.
Myślę, że dobra kondycja moich włosów dużo zawdzięcza temu,
że rzadko wystawiam je na działanie wysokich temperatur. Suszarki używam tylko,
kiedy bardzo mi się śpieszy, a jeśli mam więcej czasu to po prostu pozwalam swoim
włosom spokojnie schnąć. Włosów nie prostuję, bo bez tego są całkowicie proste.
Zdarza mi się kręcić włosy prostownicą albo lokówką, ale to też dosłownie od
czasu do czasu (raczej z lenistwa niż z uwagi na zdrowie moich włosów, bo
bardzo bym chciała na co dzień mieć piękne duże loki). Ostatnio znalazłam kilka
sposobów na kręcenie włosów bez użycia lokówki i na pewno wkrótce je wypróbuję
i podzielę się efektami.
Nie farbuję włosów, ale średnio raz na dwa miesiące mam ochotę to zrobić, bo bardzo dobrze czuję się w jasnym blondzie. Ale
zawsze staram się przeczekać kilka dni i wtedy dochodzę do wniosku, że mój
kolor też nie jest najgorszy i rezygnuję z farbowania.
Szampony. Do mycia włosów używam takiego szamponu jaki
akurat mam pod ręką, a kiedy kupuję szampon to zawsze taki, który jest aktualnie w promocji
J.
Odżywki. Podczas każdego mycia nakładam na włosy odżywkę,
chociaż na kilka chwil, w przeciwnym razie nie byłabym w stanie rozczesać
swoich włosów, które mają straszną tendencję do plątania się, może ma to jakiś związek z tym, że są bardzo długie. Od odżywki też nie
wymagam zbyt wiele, ważne jest dla mnie żeby włosy były gładkie i dobrze się
rozczesywały. Nie znam się też zupełnie na składach kosmetyków, dlatego nie
zwracam na nie uwagi, chociaż może w końcu pasowało by się tym zainteresować ;).
Aktualnie mam w łazience takie oto odżywki:
Gliss Kur Marrakesh Oil & Coconut Ekspresowa Maska Regeneracyjna. Moje włosy bardzo ją lubią, są po niej
gładziutkie, łatwo się rozczesują i jeszcze ten piękny, lekko słodki zapach, który czuję jeszcze przez kilka godzin po umyciu włosów. Maski nie trzymam na włosach dłużej niż 5 minut co w zupełności wystarcza, ale, nałożona obficie na włosy i pozostawiona na dłużej robi włosom jeszcze lepiej (przynajmniej moim).
Odżywce Nivea Long Repair też nie mam nic do zarzucenia. Ma bardzo gęstą
i śliską konsystencję przez co jest bardzo wydajna. Odżywka jest przeznaczona
do pielęgnacji długich włosów i według mnie dobrze sprawdza się w tej roli.
Gliss Kur Oil Nutritive Ekspresowa Odżywka Regeneracyjna w sprayu. Zawsze staram się mieć w zanadrzu jakąś
odżywkę w sprayu. Sprayów Gliss Kura miałam już kilka różnych i wszystkie były
równie dobre. Pomagają w rozczesywaniu, sprawiają, że włosy są lepiej nawilżone
i nie puszą się.
Dove Volume Restoration, zupełnie zwyczajna, niby wszystko dobrze ale mnie
jakoś nie zachwyca. Włosy dobrze się po niej rozczesują ale na pewno nie dodaje
objętości tak jak obiecuje producent.
Garnier Sekrety Prowansji Olejek Eteryczny z Lawendy i Róża. Konsystencja jest koszmarna, strasznie wodnista
przez co odżywka jest niewydajna i spływa z włosów. Ma ładny lawendowy
zapach, nie takiej sztucznej chemicznej lawendy ale takiej prawdziwej, róży
jakoś nie wyczuwam. Mam małe trudności z rozczesaniem włosów po jej użyciu, ale
jak odrobinę spryskam końcówki gliss kurem to jest ok. Drażni mnie też buteleczka, która jest strasznie niestabilna i bezustannie się przewraca.
Raczej nie kupię jej ponownie.
Green Pharmacy balsam do włosów przeciw wypadaniu.. Ma łady ziołowy zapach i na tym chyba się
kończą jej plusy... Moje włosy po tej odżywce są tak splątane, że w ogóle nie jestem w
stanie ich rozczesać. Jednak czytając ostatnio recenzję jakiegoś kosmetyku do włosów
natknęłam się na wzmiankę o metodzie mycia włosów OMO i postanowiłam
przeczytać więcej na ten temat. Metoda w skrócie polega na tym, że na zwilżone
włosy (na długości) nakładamy odżywkę, wybrany olej lub olej i odżywkę,
następnie myjemy nasadę głowy małą ilością szamponu i spłukujemy głowę (odżywka
zmyje się podczas spłukiwania nasady głowy), następnie nakładamy odżywkę już na
całość włosów i pozostawiamy ją na trochę dłużej, po czym spłukujemy. Metoda
wydaje mi się dość czasochłonna i wymagająca systematyczności (czego u mnie
brak) ale postanowiłam spróbować żeby w ten sposób zużyć balsam Geen Pharmacy,
stosując go jako pierwsze O, czyli tą odżywkę używaną na początku. Postaram się wytrwać
i za jakiś czas napisać o swoich wrażeniach na temat OMO ;).
Oleje. Przynajmniej raz w tygodniu staram się nakładać na
włosy i skórę głowy olej. Do tej pory przetestowałam olej arganowy, kokosowy,
oliwkę babydream, olej shea i jestem w trakcie testów oleju lnianego.
Olej arganowy jest idealny dla moich włosów. Włosy po nim
wyglądają znacznie lepiej, są gładkie, lśniące i dłużej świeże (co może wydawać
się absurdalne skoro jest to olej ale to prawda). Olej staram się trzymać na włosach
co najmniej kilka godzin. Wiem, że dziewczyny często nakładają olej na włosy na noc, ale ja niestety nie potrafię spać z tak wymazianymi włosami.
Olej kokosowy jest dla mnie trochę za ciężki i używam go
jedynie od czasu do czasu na same końcówki włosów. Olej znacznie lepiej
sprawdza się jako balsam do ciała.
Oliwka babydream też sprawdza się całkiem dobrze, ale wolę
łączyć ją z olejem arganowym w proporcjach 1-1, taka mieszanka ładnie odżywia
moje włosy. Oliwki nie ma na zdjęciu bo ma zdartą etykietkę i w ogóle wygląda nie najlepiej ;).
Olej shea. Ze względu na bardzo tłustą, dość gęstą
konsystencję i trudną zmywalność nadaje się jedynie na końcówki. Za to fajnie
odżywia i nawilża suchą skórę, dobry np. po opalaniu.
Olej lniany jest u mnie dopiero na etapie testów więc w chwili
obecnej niewiele mogę o nim powiedzieć. Raz nałożyłam go na włosy i później
wydawały się troszkę nieświeże ale może po prostu nie zmyłam go dokładnie, więc
zobaczę co będzie po następnym użyciu. Za to mogę śmiało przyznać, że jest
świetny do pielęgnacji skóry ciała. Posmarowałam się nim zaledwie 3 razy a już
widzę, że skóra jest bardziej nawilżona i wygładzona. Olej całkiem dobrze się wchłania co trochę zapobiega tłuszczeniu
wszystkiego czego się dotkniemy ;).
wtorek, 20 sierpnia 2013
Obsession With Feathers
Prosty i wygodny zestaw na co dzień, wyjawiający moją lekką obsesję na punkcie biżuterii z piórkami ;). Mimo, że zebrałam już całkiem niemałą kolekcję kolczyków piórek, to za każdym razem jak widzę w sklepie kolejne, muszę bardzo ze sobą walczyć, żeby ich nie kupić ;).
niedziela, 18 sierpnia 2013
Róże do policzków
Róż do pliczków jest nieodzownym elementem mojego
codziennego makijażu, dlatego dzisiaj mam dla Was recenzję tych, które obecnie
znajdują się na mojej półce.
Róż Bourjois jest moim zdecydowanym faworytem, dla mnie jest
wprost doskonały i nie widzę żadnych wad tego kosmetyku. Dlatego tym razem będą
tylko plusy J :
- ogromny wybór kolorów. Odcieni tego różu jest tak dużo, że trudno jest się zdecydować na jeden konkretny, tym bardziej, że
wszystkie są naprawdę piękne. Ja
mam trzy odcienie: 34 rose d’or, 16 rose coup de foudre, 95 rose de jaspe. Odcień
nr 34 idealnie nadaje się dla blondynek o jasnej karnacji, ja używam go w zimie
kiedy po letniej opaleniźnie nie pozostaje ani śladu i nawet niektóre najjaśniejsze
odcienie podkładów są dla mnie za ciemne ;). Natomiast kolory 16 i 95 są raczej
uniwersalne i pasują do praktycznie każdego typu urody i odcienia skóry. Róże
są dość mocno napigmentowane i wystarczy odrobina aby uzyskać ładny, delikatny
efekt, nakładając więcej różu kolor staje się bardziej intensywny. Wszystkie
odcienie, które posiadam posiadają malutkie złote drobinki, które ładnie
rozświetlają cerę,
- róże bardzo ładnie się rozprowadzają, nie robią plam i
dołączony do nich pędzelek całkiem dobrze spełnia swoje zadanie i śmiało można
nim nakładać róż,
- bardzo trwały, pozostaje na twarzy cały dzień,
- mega wydajny. Odcień 34 mam już od ponad roku i przez kilka
miesięcy malowałam się nim codziennie a ubyło go naprawdę niewiele. Nie wiem
czy możliwe jest całkowite opróżnienie pudełeczka ;)
- ładny delikatny zapach. Co prawda nie lubię perfumowanych
kosmetyków do makijażu, ale zapach różu nie jest drażniący i całkiem przyjemny,
- śliczne pudełeczko, malutkie, zgrabne z dołączonym
pędzelkiem i lusterkiem. Pudełeczko jest bardzo poręczne i fajnie nadaje się do
noszenia w torebce.
od lewej: 34, 16, 95 |
Teraz kilka produktów firmy Loreal. Na początek róże True
Match. Posiadam dwa odcienie: barely blushing i innocent flush, pierwszy
przeznaczony jest dla osób o ciepłej karnacji, drugi jest neutralny. Róże są
bardzo przeciętne, niby wszystko z nimi w porządku ale jakoś nie zachwycają.
Jaśniejszy z kolorów jest niemal niewidoczny na skórze, niezależnie od tego ile
warstw się nałoży. Róż ma bardzo delikatne błyszczące drobinki dlatego może
lepiej sprawdził by się jako rozświetlacz niż jako róż. Drugiego koloru używam
raczej jako bronzera pod kości policzkowe niż jako różu. Mimo, że w opakowaniu
wygląda na dość ciemny w rzeczywistości kolor jest mało intensywny. Pigmentacja
obu róży jest słaba i żeby uzyskać jakikolwiek efekt trzeba nałożyć
kilka warstw. Na pewno już więcej nie kupię różu z loreala, można znaleźć dużo
lepsze za niższą cenę.
Robiąc zakupy kosmetyczne na allegro skusiłam się na zakup
próbek różów Loreal Studio Secrets proffesional. Mam kolor 04 rose i 02
abricot.
Plusy:
- róże mają bardzo fajną, lekką, kremową konsystencję.
Nakładają się całkiem dobrze, nie robią plam i łatwo się je rozsmarowują,
- są bardzo wydajne. Nie wyobrażam sobie ile trwało by
zużycie pełnowymiarowych produktów, nie wiem czy mnie uda się zużyć 10-cio
mililitrowe testery,
- trwałe. Spokojnie wytrzymają na twarzy kilka godzin.
Minusy:
- według mnie trzeba mieć naprawdę doskonałą cerę żeby
pokusić się o nałożenie różu w kremie, mojej cerze daleko do doskonałości
dlatego nie używam różu na sobie,
- nie wiem czy kiedykolwiek na kimkolwiek użyje koloru 02
Abricot. Jest to bardzo ciepły i wyraźnie brzoskwiniowy kolor, sprawdził by się
jedynie na kimś o wyraźnie ciepłym typie urody, jasnej, brzoskwiniowej,
nieskazitelnej cerze a takich osób nie widuje się wiele.
Kolejnym produktem jest dla odmiany bronzer: Loreal Glam
Bronze Wild Instinct nr 302 medium. Jakież było moje rozczarowanie jak
otrzymałam paczkę z bronzerem i przetestowałam go na dłoni. Co mnie uderzyło to
mnóstwo wielkich, tandetnie błyszczących drobinek tworzących efekt posypania
brokatem! Wściekła na nietrafiony zakup schowałam bronzer głęboko do półki byle
tylko nie mieć go przed oczami ;). Po jakiś czasie postanowiłam dać mu drugą
szansę i czasem nakładałam malutką odrobinkę pod kości policzkowe i okazało
się, że drobinki, które tak mnie na początku przeraziły zniknęły... wstrętny,
błyszczący brokat był tylko cieniutkim wzorkiem wymalowanym na wierzchu bronzera
i po jego starciu drobinki zniknęły a sam bronzer okazał się raczej matowy. I teraz mogę powiedzieć, że jest to dobry bronzer, który zadowalająco spełnia swoje zadanie. Kolor, który posiadam będzie odpowiedni raczej dla brunetek, ale latem mogą go też z powodzeniem używać opalone blondynki. Bronzer jest mocno napigmentowany i trzeba uważać, żeby nie przesadzić z ilością. Pudełeczko zawiera lusterko i pędzelek.
od lewej: Glam Bronze, True Match barely blushing, True Match innocent flush, Studio Secrets 04, Studio Secret 02. |
wtorek, 13 sierpnia 2013
piątek, 9 sierpnia 2013
Palety cieni Kryolan
Dzisiaj kolejna recenzja cieni do powiek. Tym razem
zaprezentuję Wam dwie paletki cieni firmy Kryolan.
Posiadam kolory Olsztyn i Warszawa. Paletka Olsztyn to
zestawienie bardzo naturalnych kolorów: beży i brązów (zarówno ciepłych jak i
zimnych). Wszystkie cienie są zupełnie matowe i na oku wyglądają naturalnie i
aksamitnie. Kolory idealnie nadają się do łączenia ze sobą i przy ich użyciu
można stworzyć wiele pięknych makijażowych kombinacji. Ja lubię też nakładać
tylko jeden z kolorów na całość powieki i podkreślić linię rzęs eyelinerem, uzyskuję w ten sposób prosty, codzienny makijaż, lekko podkreślający oczy. Paletkę
Olsztyn polecam osobom, które tak jak ja długo szukały fajnych matowych brązów.
Tak kolory wyglądają na skórze:
Paleta Warszawa to matowe, zimne fiolety, róże i jeden brąz. Dołączenie
do paletki jednego ciemnego, zimnego brązu było bardzo dobrym pomysłem –
idealnie nadaje się do podkreślania zewnętrznych kącików, a kolor jest tak dobrany
odcieniem, że śmiało można go połączyć z każdym pozostałym z paletki. Kolorystka paletki będzie doskonałym zestawieniem dla kogoś w typie urody zgaszonego lata (przetestowane J).
Tak kolory wyglądają na skórze:
Błyszczące drobinki pochodzą z bazy pod cienie. Same cienie są całkiem matowe. |
Kilka słów o plusach i minusach paletek.
Plusy:
- bardzo ładne kolory, idealnie ze sobą skomponowane,
- bardzo trwałe, na bazie trzymają się cały dzień a nawet
cały wieczór,
- bardzo wydajne.
Paletki z brązami używam bardzo często, a widoczne zużycie jest dosłownie
minimalne,
- dobrze się rozprowadzają, nakładając kilka warstw możemy
dowolnie stopniować intensywność koloru. - - nie osypują się,
- ładne, poręczne opakowanie z lusterkiem i dołączonym
pędzelkiem z naturalnego włosia.
- cena. Paletka kosztuje ok. 65 zł. co wydaje mi się niezbyt
wygórowaną kwotą, biorąc pod uwagę na prawdę dobrą jakość kosmetyku.
Minusy:
- cienie są trochę twarde, ale nie jest to jakaś wielka
wada,
- otwarcie pudełka. Paletkę otwiera się niewiarygodnie
trudno ;), trzeba mocno podważyć paznokciami żeby zamknięcie w końcu ustąpiło a jeśli ma się długie paznokcie, łatwo jest je na nim połamać.
poniedziałek, 5 sierpnia 2013
piątek, 2 sierpnia 2013
Make Up Atelier Paris paleta 5 pomadek
Były już recenzje cieni do powiek, teraz pora na pomadki do
ust. Dzisiaj napiszę o palecie 5 pomadek do ust Make Up Atelier Paris. Mam
kolor Rose, jest to zestaw czterech pomadek (piąty to błyszczyk) w pięknych
intensywnych odcieniach różu. Bardzo lubię malować usta na różowo i kolory z
tej paletki tak mnie zachwyciły, że nie mogłam się powstrzymać przed zakupem.
Teraz kilka słów o plusach i minusach kosmetyku.
Plusy:
- piękne kolory, na ustach prezentują się bardzo ładnie i wyraziście,
- wydajne, mają bardzo gęstą, kremową konsystencję.
Wystarczy na prawdę odrobina żeby pokryć nimi usta.
Minusów będzie niestety nieco więcej:
- nie wiem czy tak jest w każdej paletce tej firmy, czy
tylko ja trafiłam na taki egzemplarz ale pomadki nie są niczym przymocowane do
opakowania przez co wypadają, przyklejają się do górnego wieczka i wszystko
zaczyna się brudzić i lepić. Mogłabym to jeszcze zrozumieć gdyby istniały wkłady wymienne, bo wtedy łatwo można by zamienić zużytą pomadkę na nową, ale wkładów wymiennych nie ma...
- cena. Uważam, że jest zdecydowanie za wysoka, ja zapłaciłam
122 zł.,
- kolory, mimo że piękne, mogły by się bardziej od siebie
różnić. Dwie najciemniejsze pomadki są niemal identyczne, jedna jest jedynie o
ton ciemniejsza od drugiej (czego nawiasem mówiąc na ustach i tak nie widać),
- błyszczyk. Według mnie jest zbędny, wolałabym żeby zamiast
niego była jeszcze jedna pomadka. Poza tym bardzo nie pasuje mi jego
konsystencja, jest strasznie gęsty, lepki i trudno się go nakłada,
- trwałość także nie powala. Co prawda jeśli nic nie jemy i
nie pijemy, pomadki utrzymują się całkiem długo ;)
Podsumowując, mimo ładnych wariantów kolorystycznych
paletek Make Up Atelier Paris na pewno nie kupię ich ponownie. Chętnie za to przetestuję paletki cieni z tej firmy, ale dopiero wtedy jak pozwolą mi na to moje finanse
;)
A tak kolory wyglądają na skórze:
Subskrybuj:
Posty (Atom)